czwartek, 28 sierpnia 2014

Rozdział 1

Siedziałam w studiu, w Bermondsey Records, poprawiając muzykę nowej piosenki, jaką ostatnio nagrałam. Mój aktualny producent chciał, aby brzmiała ona zupełnie inaczej – i lepiej, jak twierdził – ale nie zyskała mojej aprobaty.

Trochę przyspieszałam, aby następnie dwukrotnie zwolnić tempo, a potem znów je zwiększyć, wciąż nie potrafiąc trafić w odpowiednią szybkość. Oprócz tego, czegoś jeszcze mi tu brakowało. Może jakiegoś instrumentu? Albo drugiego wokalu?

Wpatrywałam się w ekran laptopa, rozmyślając nad tym, kiedy nagle został on gwałtownie zamknięty. Powędrowałam wzrokiem od ręki sprawcy tego czynu, aż dotarłam do tak dobrze znanej i jednocześnie nielubianej przeze mnie twarzy.

- Co ty wyprawiasz? – wycedził wściekły, ciskając we mnie gromami z oczu.

- Co ja wyprawiam? To ty próbujesz zniszczyć mi laptopa bez żadnego wyraźnego powodu.

Na jego czole pojawiła się zmarszczka, a sam westchnął zirytowany łapiąc się za skronie. – Słuchaj, kiedy powiedziałem, że piosenka jest skończona, to znaczy, że jest ona skończona.

Widzicie? Właśnie dlatego go nie lubię.

Teraz to ja miałam przyjemność spotkać się z uczuciem, zwanym ‘irytacją’. Przy tym człowieku towarzyszyły mi same negatywne emocje.

Wstałam, chcąc zmierzyć się z nim na równi i nie musieć nadwyrężać dla niego karku. – Właśnie. Ty tak powiedziałeś. A jest to moja piosenka i nie uważam jej za gotową.

- Cholera, Jude! Dlaczego nie potrafisz posłuchać rad innych? Siedzę w tym dłużej niż ty. Ta piosenka jest dobra i nie potrzeba żadnych zmian. Wprawdzie, jest to twoja pierwsza dobra piosenka jaką do tej pory u nas nagrałaś.

Jego słowa były dla mnie takim zaskoczeniem, że milczałam, tylko się w niego wpatrując.

- Nie patrz tak na mnie. – powiedział, wzdychając. – Wiem co potrafisz i zdecydowanie stać cię na coś lepszego. Więc naprawdę, tę piosenkę zostaw już w spokoju i zajmij się pracą nad kolejną, ok?

Kiedy wciąż tak stałam, nie dając mu żadnej odpowiedzi dopowiedział:

- Przyjdź do mnie kiedy będziesz coś miała. – ruszył do wyjścia i zanim zniknął za drzwiami rzucił jeszcze: - Szef cię szukał. Zajrzyj do niego.

                                                       ***

Po tym jak moja irytacja i złość wyparowały – co było równoznaczne z krążeniem po studiu i opieraniu się chęci rozwalenia czegokolwiek – mogłam ruszyć do biura szefa. Godzina była już późna, więc w wytwórni kręciło się tylko kilka osób.

W drodze minęłam jednego z ochroniarzy, który jako jedyny z ochrony jeszcze tu został. Mimo, że swoim wyglądem z pewnością nikogo problematycznego by nie odstraszył, to jego umiejętności jakie nabył w ciągu kilku lat trenowania sztuk walki robiły wrażenie.

Kiedy dotarłam do celu, zastałam szefa siedzącego w dużym, czerwonym fotelu, naprawdę tak dużym, że co najmniej trzy osoby mogłyby w nim zasiąść i wpatrującego w drzwi, przez które właśnie przechodziłam.

Od razu kiedy się pojawiłam jego wzrok spoczął na mnie. Jego spojrzenie zawsze było radosne, tak samo jak i wyraz twarzy, a teraz nie potrafiłam tego dostrzec, co od razu poskutkowało moim zdenerwowaniem.

- Chciałeś mnie widzieć? – skinął głową w kierunku krzesła przed nim, na którym grzecznie usiadłam.

Nerwowo stukałam palcami o kolano, czekając na jakiś odzew z jego strony, niż same wnikliwe obserwacje mojej osoby. Mój szef był sympatycznym, zabawnym dobijającym trzydziestki kolesiem i to będzie chyba pierwszy raz kiedy czułam przy nim skrępowanie.

- Jude… - zaczął, wzrokiem molestując teraz swoje dłonie. Czekałam spokojnie, aż pociągnie dalej swoją wypowiedź, starając nie wymyślać w głowie żadnych nieprzyjemnych scenariuszy, które jeszcze pogłębią mój niepokój. – Czy masz jakieś… problemy, które… rozpraszają cię… sam nie wiem… Czy coś cię… gnębi, niepokoi, co może przekładać się na twoją pracę nad albumem?

Zaskoczona zaprzestałam jakichkolwiek ruchów spoglądając na niego zmieszana i czekając jak za chwilę wybuchnie śmiechem i powie, że to żart, ale nic takiego się nie stało.

- Nie? U mnie wszystko w porządku. Skąd… skąd ci to przyszło do głowy? I co masz na myśli mówiąc, że jest coś nie tak z moim albumem?

- C-co? Wcale nie twierdzę, że z twoim albumem jest ‘coś nie tak’. – westchnął zmęczony, jakby to ta rozmowa go takim uczyniła i położył łokieć na biurku, kładąc głowę na dłoni. Tym razem kiedy mówił, patrzał wprost na mnie: - Twoje piosenki… Po prostu ich nie czuję. Nie mają tego czegoś. Znam twoje poprzednie trzy albumu, i zdecydowanie różnią się od tego, co stworzyłaś teraz.

No, serio? Kolejna osoba tego dnia mówi mi, że moje piosenki są totalnie beznadziejne. W jednej chwili nie byłam ani zaniepokojona ani zaskoczona, tylko zła. Zła na tych, którzy tak uważają i zła na siebie, że właśnie tak myślą.

- Posłuchaj. Jude… Jude? – chyba widocznie musiałam okazywać swoje emocje; jego zaniepokojony wyraz twarzy mi to powiedział. Spróbowałam się rozluźnić i zwróciłam na niego uwagę. – Weźmiesz sobie wolne, dobrze? Moja dobra znajoma jest jedną z organizatorek obozu i…

- Obozu?

- Tak, obozu. Wiesz, taki w środku lasu, biwakowanie, poznawanie życia od zupełnie innej strony, brak prądu, takie sprawy. Jak harcerze jeżdżą na coś w tym rodzaju.

- Taa, właśnie. – parsknęłam. Zdaje się, że dziś mam straszne wahania nastrojów. Sama siebie nie rozumiem. – A kto oprócz 12-letnich harcerzy jeździ na takie coś?

- Zdziwiłabyś się. – odpowiedział poważnie. Chwila, tym razem to też nie był żart? – Wiele ludzi jeździ tam z różnych powodów. Jedni jeżdżą tam, aby spróbować czegoś nowego, inni w ten sposób chcą walczyć z uzależnieniami, albo rodzina wysyła ich, próbując w ten sposób utemperować charakter. W każdym bądź razie, pojedziesz tam, może to da ci w jakiś sposób inspirację, natchnienie, wenę…

- W jaki niby sposób noce spędzone z komarami w otoczeni obcych ludzi i drzew ma mi pomóc w muzyce? – znów mu przerwałam, ale nie potrafiłam zrozumieć jego myślenia. Poza tym byłam całkowicie na nie, jeżeli chodzi o coś takiego! Chcę pisać piosenki, a nie biwakować!

- Nie wiem. – wzruszył ramionami, otwierając laptopa. – Ale w ostatniej chwili ktoś się wycofał, a potrzebują pełnego składu, więc obiecałem, że kogoś znajdę. No i wypadło na ciebie.

Okej, teraz to zdecydowanie nie rozumiem toku jego myślenia.

- Ale mówiłeś…

- Nie ważne co mówiłem, Jude. Jedziesz tam i mojego zdania nie zmienisz. Musisz być tam na pojutrze, więc jutro z rana wylatujesz do Chicago. Możesz już iść i zacząć się pakować. – kończąc tym, w pełni zajął się pracą na komputerze, a ja nie mając innego wyjścia, opuściłam jego gabinet.

Co za popaprany dzień…